Czy marzycie o niezwykłej podróży? Chcielibyście zostawić wszystko i wyruszyć w nieznane? Nie chodzi mi o przeprawę samolotem, to byłoby zbyt konwencjonalne. Coś innego przyszło mi na myśl... A gdyby tak jak Carl Fredricksen zamienić swój dom w statek powietrzny i pofrunąć hen daleko?
To się nazywa przygoda życia!
Dzisiejsza recenzja dotyczy filmu Disney Pixar pt. ,,Odlot". Muszę powiedzieć, że jest to jedna z niewielu kreskówek, do których wracam wyjątkowo często. Miałam przyjemność obejrzeć ją w kinie, ale także w zaciszu domowym znalazło się miejsce na DVD. Za każdym razem animacja wywołuje u mnie wzruszenie, radość i empatię. Być może to kwestia dobrego scenariusza i szaty graficznej, a może właśnie rozkosznego staruszka, który zawsze przypomina mi, że warto mieć marzenia.
Pete Docter i Bob Peterson przedstawiają nam historię 70-letniego Carla Fredricksena, który od dzieciństwa pragnął stać się wielkim podróżnikiem. Niesamowity odkrywca Charles Muntz był źródłem inspiracji zarówno dla niego, jak i jego żony Eli. Oboje zamierzali udać się do Ameryki Południowej, by zamieszkać w przepięknej krainie. Niestety śmierć ukochanej małżonki pokrzyżowała wspólne plany. Mimo tragedii emeryt nie zrezygnował z wyprawy - w końcu złożył Eli obietnicę, że dotrzyma słowa i zabierze ich w upragnione miejsce. Poza tym wierzył, że dzięki temu wypełni się pustka w jego sercu. Nie mógł jednak przewidzieć, że los spłata mu figla. Spotkanie ze skautem Russellem, który chciał zdobyć odznakę za pomoc staruszkom i który później został pasażerem na gapę w szybującym domu, całkowicie odmieniło jego życie. Chłopiec nie tylko często szargał mu nerwy, ale też przyprowadził niesfornego psa Asa oraz kochającego czekoladę ptaka Stefana. Jednakże podczas filmu główny bohater przechodzi zadziwiającą metamorfozę - ze zgrzybiałego, egoistycznego 70-latka staje się troskliwym i energicznym człowiekem. Wykazuje się prawdziwym heroizmem, ratując z opresji małego towarzysza. W końcu zaczyna dostrzegać ważniejsze rzeczy, niż własna wygoda i ryzykuje życie, by ocalić Stefana przed torturami Charlesa Muntza. Ekstremalne wydarzenia budzą w nim wewnętrzne dziecko, któremu niejeden pozazdrościłby brawury czy twórczego myślenia. No a przede wszystkim na nowo zaznaje smaku miłości, zaś Russell staje mu się bliski niczym własny wnuczek :)
,,Odlot" to film doskonały i to w pełnym znaczeniu tego słowa! Mnóstwo aspektów składa się na jego unikalny charakter. Pierwszym z nich jest niebanalny pomysł na scenariusz, który zdobył serca zarówno młodszych, jak i starszych widzów. Kto by przypuszczał, że siwy, niesprawny staruszek zawojuje świat? Przypomina mi on trochę Santiago, bohatera książki Hemingway'a pt. ,,Stary człowiek i morze", który również udowodnił, że jesteśmy kowalami swojego losu. Carl Fredricksen jest symbolem tego, że nawet w podeszłym wieku można dokonywać rzeczy niemożliwych i w pełni cieszyć się życiem, które, bądź co bądź, mamy tylko jedno. Drugim plusem tej produkcji jest żywa, abstrakcyjna kolorystyka, która znakomicie kontrastuje z szarą codziennością starca. Dzięki realistycznym monologom i pragmatycznym zachowaniom łatwiej utożsamiamy się z filmowymi postaciami. Nie wspomnę już o pięknych, wysokogórskich krajobrazach; niespotykanym domu, unoszonym przez tysiące balonów oraz dynamicznej akcji, która ani przez chwilę nie pozwala odetchnąć. Sądzę, że producenci trafnie skomponowali subtelność wypowiadanych kwestii z zawrotną szybkością oglądanych klatek. Powstaje nam fantastyczna całość, która przyprawiona ekscentrycznym humorem tworzy mieszankę wybuchową. A nawet lepiej - odlotową!
Z ręką na sercu polecam tę animację! Jest ona świetnym lekarstwem na chandrę oraz motywacją do działania! Po jej obejrzeniu dojdziecie do wniosku, że nic nie może stanąć Wam na drodze do spełnienia marzeń :)
A czy Wy oglądaliście już ,,Odlot"? Jakie są Wasze wrażenia?